Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: Jednym głosem (PLAKAT)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Na początku był artykuł w „New York Timesie”, później książka, a teraz na ekrany kin wszedł film. Przedstawia on kulisy śledztwa przeprowadzonego przez dziennikarki Jodi Cantor i Meghan Twohey, za które otrzymały nagrodę Pulitzera i w wyniku którego na jaw wyszło wykorzystywanie seksualne kobiet pracujących w Hollywood. Niechlubnym symbolem tego procederu był Harvey Weinstein, przeciwko któremu dziennikarki zebrały dowody, a cała sprawa stała się jednym z impulsów do powstania ruchu „metoo”.
Film podchodzi do tematu bardzo skrupulatnie, co momentami okazuje się mieczem obosiecznym. Na pewno cenię ten film za to, że nie jest przedramatyzowany. Bardzo łatwo byłoby zdecydować się na sensacyjną narrację, ale twórcy wyraźnie tego unikają. Mamy kilka retrospekcji, jednak bez jakichkolwiek drastyczności. O tym, jak blisko źródeł jest ten film, niech świadczy fakt, że Ashley Judd, jedna z pierwszych aktorek, która oskarżyła Weinsteina, sama opowiada tu swoją historię. Wykorzystano też autentyczne nagrania z udziałem niesławnego producenta. Z drugiej strony, dla wielu widzów film będzie zdecydowanie zbyt przegadany i monotonny. Większość scen, choć nakręcona w różnych lokacjach, opiera się na dialogu dwóch osób. Relacje są często wstrząsające i prezentowane przez wspaniałych aktorów, takich jak Samantha Morton, która nie ma problemu, by przykuć naszą uwagę. Niemniej jednak dla widzów nastawionych na „bombastyczne” kino, nie wypadnie to raczej zbyt atrakcyjnie.
Film jest nastawiony na kobiety i skupia się też na dziennikarkach i ich życiu prywatnym i miło stwierdzić, że jest to w miarę zwyczajne życie. Wbrew stereotypowi reportera goniącego za tematem, ukazano je też w domowych pieleszach. Mimo nienormowanego czasu pracy udaje im się to połączyć z rolą matek i żon. Z kolei nie da się przeoczyć, jak wyidealizowana jest w tym filmie redakcja „New York Timesa”. Tak zgodnego, rzetelnego i wspierającego się zespołu ze świecą szukać. Mogę jednak na to przymknąć oko, bo zdaję sobie sprawę z czego się to bierze. Nie tylko ja tęsknie do tradycyjnych redakcji gazet z czasów Woodwarda i Bernsteina, gdzie liczyła się rzetelność w przedstawianiu faktów, a nie pogoń za klikalnością i reklamodawcami.
Dla mnie był to wciągający i udany seans, bo bardzo lubię kino spod znaku „Spotlight” i „Czwartej władzy”. Nie do końca przekonanym radzę poczekać, aż film pojawi się na jakimś streamingu. Oglądany w domowych warunkach może okazać się bardziej przystępny.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Maria Schrader
Ocena: 7/10